Moje pierwsze regaty samotników

0
655

Gdy po zimowych wieczorach przychodzi odwilż, gdy już przeczytałem wszystkie zaplanowane wcześniej pozycje, relacje z rejsów, regat samotnych i załogowych oraz kilka stron lektur technicznych zacząłem rozglądać się z imprezami, które w nadchodzącym sezonie warto by było odwiedzić. Można się zdziwić jak wiele imprez odbywa się na naszej Zatoce Gdańskiej. W śród nich zaciekawiły mnie XXIV Regaty Samotników o memoriał im. L Teligi organizowane przez gdyński Jacht Klub „GRYF.

Na tydzień przed imprezą rozmawiałem z Jackiem, który z całą swoją stanowczą subtelnością przekonywał mnie, co wcale nie było potrzebne, że to świetna impreza, na której trzeba być. Od jakiegoś czasu zajmuje się pięknym dwunastometrowym slupem bermudzkim zbudowanym w szczecińskiej stoczni jachtowej im L. Teligi w 1967 roku s/y „WANDA” – Kilka zdjęć jachtu można zobaczyć na stronie http://www.classicyachtwega.com/ lub na żywo w gdańskiej marinie. Wybór innego jachtu nie wchodził w grę. Zgłosiłem się na regaty telefoniczne obiecując, że po zacumowaniu w Gdyni dopełnię formalności a sympatyczne panie z GRYFU zgodziły się na takie rozwiązanie.

W piątkowy wieczór przy wietrze 3 B S-E jechałem do Gdyni w subtelnym przechyle pod max ożaglowaniem jeszcze z lat 90tych. Czekając na Jacka sklarowałem jacht przygotowałem kolację oraz bom do założenia starego grota z Quick-a, bo w Wandowym jest za dużo historii żeglarstwa. Pomyślałem, że żagiel z Ocean Sails od takiego kapitana z takiego jachtu to dobry znak będę minimum przedostatni. I tak ustalaliśmy taktykę do 2 w nocy.

Następnego dnia o 0900 była odprawa sterników w siedzibie klubu. Wszyscy się znali, rozmawiali, żartowali tylko ja czułem się trochę obco w tak zacnym towarzystwie, choć nie długo to miało potrwać. Lista startowa zamknęła się na dwunastu jednostkach. Zaplanowane były trzy wyścigi. W Sobotę jeden krótki i jeden długi a w niedzielę tylko jeden krótki. Start zaplanowany był na 1000. W pierwszym wyścigu siła wiatry nie rozpieszczała zawodników agresywna dwójeczka to jednak stanowczo za mało dla Wandzi o wadze ponad 8 ton nawet przy największej Gieni i Jackowym grocie. Kiedy ja jechałem na boję zwrotną otaczały mnie same baloniki chyba każdy z uczestników postawił spina albo genakera wtedy bardzo żałowałem, że nie miałem ze sobą aparatu – piękny widok. Wracając do morderczego wyścigu ku uciesze reszt zawodników w końcu dało mi się przekroczyć linie mety jakieś 20-30 minut za wszystkimi. Chwila relaksu i za kilka minut rozpoczynała się procedura do długiego 25 milowego wyścigu.

Rozpoczął się jak poprzednio mozolnie i wolno by już po chwili zrobić sporo zamieszania. Faworyci szukający wiatru w innym miejscu okazali się daleko z tyłu, gdy przyszła dokrętka. Jednak faworyci mają to do siebie, że prędzej czy później wracają na swoje miejsce i tak było w tym przypadku już na pierwszej boi Pallas Polled II i Quick szybko nadrobili. Teraz przyszedł długi hals na poję farwaterową pod Gdańskiem. Zza portu wynurzał się piękny ciemny kołnierzyk i przyszedł wiat stopniowo wzrastałby w szczycie osiągnąć podobno 26 kn. Tak przynajmniej usłyszałem w odpowiedzi na moją prośbę, bo nie mam wiatromierza na Wandzie. W zasadzie mało na niej mam jedynie log, prędkość po owdzie i sondę a no i stary żółty ręczny gps garmina :). Szybka zmiana żagla przedniego na mały ładnie skrojony, choć leciwy kliwer i o dziwo stara królowa zaczęła żyć. Ok 7 kn po dnie to całkiem niezła prędkość jak na ten jacht. Udało mi się nawet wyprzedzić na chwilę dwa lub trzy jachty. W ciężkich chłodnych kroplach deszczu starałem się zorientować, ale gęsty deszcz skutecznie to uniemożliwiał. Po 24 minutach było po wszystkim wiatr bardzo szubko ucichłby na dobrą godzinkę przestać wiać. Postanowiłem w tym czasie zrobić kanapki i zdrzemnąć się chwilę przy dźwiękach Ryśka Ridla z Dżemu. Niektórzy jak utknęli przy N5 tak utknęli i nic się nie dało zrobić. Po dwóch drzemkach coś ruszyło i ciężki prawie 9 tonowy kadłub Wandzi szedł mozolnie w stronę N5. Wszyscy już dawno byli przy kolejnej nawrotce na środku zatoki. Towarzystwa dotrzymywał mi jedynie Rastaban, który pod pięknym Code 0 szedł równo obok mnie. W Zachodzących promieniach słońca. Indywidualna potyczka sprawiła, ze, co 3 sekundy chodziłem od steru do genui sprawdzając czy dobrze pracuję. Długo nie mogliśmy od siebie odejść. A to ja trochę wyszedłem na prowadzenia to mój konkurent by w końcu na zwrotnej oddalić się daleko z wspaniale pracującym spinakerem.  Za GS wyścig został skrócony i wypadła nam jedna boja przy wejściu do portu handlowego w Gdyni.
Jednak stare powiedzenie, że im bardziej się myśli o lądzie tym bardziej dostaje się w kość sprawdziło się. Marząc o gorących pierożkach i wygodnym fotelu w Gryfie jak na złość przestało wiać. Gdy my ok 1800 byliśmy na środku zatoki reszta już dawno przekraczała linie mety. W momencie, gdy brakowało nam 8 kabli do niej siadł wiatr i spędziliśmy prawie dwie godziny na sportowej walce z samymi sobą czy włączyć silnik czy nie czy włączyć czy nie.

– rastaban, Rastaban Wanda prosi (1850)

– odpowiada Rastaban

– Rastaban odpalamy fajere?

– niee poczekajmy do 1930

– dobra

– Wanda, Wanda, Rastaban prosi

– Odpowiada Wanda

– to jak odpalamy katarynę?

– eee widzisz tą chmurę na SE? Może coś z niej zawieje, poczekajmy do 2020

– dobra

O 2010 spadł deszcz potem przyszedł wiatr i o 2055 przeszedłem linię mety. Teraz tylko szybki klar na jachcie i można zasuwać do reszty biesiadników na pierogi. Jednak takie czekanie i „sportowe” zachowanie się opłaciło razem z kpt. Rastabana zostaliśmy uhonorowani gromkimi oklaskami przez resztę uczestników oraz niestety już zimnymi pierogami. Jednak kilka osób z tłumu podgrzewało atmosferę i komandora klubu, więc więcej ciepła już nie potrzebowaliśmy. Potem cały wieczór połowę nocy prowadziliśmy narady wojenne i snuliśmy plany taktyczne na jutrzejszy dzień, który miał nas zaskoczyć totalną flautą i deszczem. Wyścig został przesunięty o dwie godziny, więc mieliśmy czas na zjedzenie świetnego śniadania u Roberta z Endorfiny. A potem marsz na wodę. Zaznajomieni z kaprysami wiatru z poprzedniego dnia bardzo ospale podjęliśmy te rękawicę. Jednak sędzia to sędzia i jego zdanie jest ostateczne na dokładkę gdzieś tam z góry patrzy na nasze wyczyny Leonid i zapewne śmieję się pod nosem, więc musimy zachować twarz. Podobnie jak w dniu poprzednim najważniejszy okazał się sam start. Szukanie wiatru ma to do siebie, że czasami się udaje a czasami nie. I podobnie jak wcześniej wyścig został skrócony, bo wojskie polsko robiło jakieś przedstawienie. Wracając do regat, kto znalazł wiatr na starcie ten dostał się na górną boje postawił spina i jakoś zdążył przed końcówką wiatru. Dzielnie obstawiając tyły zameldowałem się na mecie jakieś 30 minut za resztą skąd musiałem uciekać dwa tysiące dwustoma obrotami na minutę silnika pod brzeg. Z całą uprzejmością przyjmowałem polecenia Urzędu Morskiego, który z całą sympatią i uprzejmością nie rozumiał, o co mi chodzi, gdy tłumaczyłem, że mam 1.9 m falszkilu pod linią wodną. Jednak dawali mi wybór!  Albo mam 1.9 m zanurzenia i jest marina zamknięta albo idę blisko brzegu i marina jest otwarta :).

Po dotarciu do klubu czekała na nas gloria i wiktoria znaczy zwycięstwo i chwała, bo sterniczek w tym roku niestety nie było. Nagród było kilka przede wszystkim uznanie czołówki żeglarzy wybrzeża gdańskiego. W drugiej kolejności przepiękne emblematy z wizerunkiem Teligi odbitym w brązie umieszczonym w drewnie. Zwycięzcy w KWR i ORC otrzymywali to cudo wypierające każdy puchar (z wyjątkiem sailbookcapowego) i medal. W tym roku zdobył je PALLAS. Pomimo, że prawie zawsze byłem prawie ostatni to jednak wywalczyłem pierwsze miejsce w klasie OPEN! Na dodatek po rozdaniu oficjalnych nagród było losowanie, w który można było wylosować zegarek ufundowany przez http://www.tiktaki.pl/. Bywa tak, że głupi głupiemu szczęście wypomni i jako pierwszy wylosowałem krwisto zielony piękny zegarek.

Podsumowując

Regaty zorganizowane porządnie, i można z nich brać przykład, organizacji na wodzie oraz na lądzie. Gryf spisał się na medal. Choć przydałoby się by przyszłym roku klub otwarty był trochę dłużej by w pięknej sali przy pierożkach opracowywać taktykę. Tak czy siak Gryf spisał się na medal.

Wszystkich tych, którzy przez mikrosekundę pomyśleli o tych regatach GORĄCO zachęcam do spróbowania! Choćby w jednym wyścigu. Na własnej skórze przekonałem się, że wystarczy kadłub i żagle + jedna osoba załogi. Żaden autopilot czy samoster (oczywiście ułatwiają) czy roler foka lub genui czy fały stawiane z kokpit a nie z masztu itp. Zwłaszcza, że zawsze klimat tworzą ludzie a tu była trójmiejska żeglarska czołówka. Jeszcze raz ZACHECAM!

W kilku regatach brałem udział, ale tego nie mogę opuścić. Na liście startowej było 14 jachtów, wpisowe wynosiło max 70 zł Gryf ufundował wspaniałą biesiadę, sale i regaty + spore nagrody.. Finansowo nie spinało im się to totalnie. OBY więcej takich regat i takiego przełożenie nagród do wpisowego na naszym wybrzeżu!! Od dzisiaj jest to mój stały punkt sezonu! Już nie mogę się doczekać organizowanych przez nich nocnych regat Gdynia – Władysławowo – Gdynia!:) Mam nadzieję, ze to nie koniec samotnych rejsów! 

Michał Weselak 

s/y Wanda

Komentarze