Noże i przechyły – pamiętnik znaleziony w Visby

0
748

Już nie pamiętam kiedy, ale z pewnością  przypominam sobie jak zaczęła się ta heca.

Jestem w domu , spokojne popołudnie, dzieci bawią się w swoim pokoju, smażę naleśniki na mojej super naleśnikarce, po domu snuje się przyjemny zapach… Ten błogi stan przerywa mój mąż (entuzjasta żeglarstwa i czynności wszelakich, które są choć trochę powiązane z wiatrem i wodą), który wraca po pracy do domu i z uśmiechem od ucha do ucha oznajmia mi: Kochanie! Popłyniemy w regatach!

obraz nr 1

Jak go znam to już wszystko ma obmyślone i nie mylę się. Pierwsze tygodnie wakacji  spędzam (zgodnie z planem) z dziećmi nad jeziorem wraz z dziadkami. Mąż tymczasem szykuje łódkę, naprawia żagle itd… 17-tego lipca zostawiamy Antka i Zosię pod opieką Babci i Dziadka, kupujemy prowiant… Dziwię się, że można tyle zjeść przez tydzień?!? Mam wrażenie, że zapasów jedzenia mamy na jakieś trzy tygodnie, a Andrzej jeszcze się martwi co trzeba dokupić.

Łączę się jeszcze z koleżanką przez skype i truję jej że już tęsknię za dziećmi. W odpowiedzi słyszę: O Matko Polko!!! Życzę Ci tygodnia słońca, wiatru w żaglach, czasu dla siebie, czytania książek, znakomitego seksu i korzystaj z wolności! Po tych słowach już nie mogę doczekać się startu.

18-tego lipca pakujemy jeszcze torby, Andrzej życzy sobie, abym nie zapomniała spakować sukienki! Zabieram ze sobą dwie, w tym jedną białą, abym mogła zabłysnąć kontrastującą opalenizną (próżność przeze mnie przemawia). Zawozimy to wszystko na jacht i przepływamy z Gdyni do Sopotu, aby jeszcze wziąć udział w wieczornej imprezie. Wskakuję więc w jedną z moich kreacji i pędzimy na dzika, piwko i szanty… Andrzej już zna wszystkich uczestników z poprzednich regat. Ja powoli zaczynam ogarniać temat i po niedługim czasie jestem w stanie przyporządkować załogę do łódki.

obraz nr 2

Nazajutrz rano oficjalne rozpoczęcie regat, strzelamy fotki, słyszę narzekania na słaby wiatr. Ja się akurat cieszę, bo nie lubię zbyt dużego kiwania ale też niestety pływania pod wiatr, a to nas właśnie czeka przez następne 48 h.

Czuję podekscytowanie pomieszane z lekkim niepokojem, ponieważ zapomniałam już jak to jest pływać na dłuższe dystanse. Ale za to pamiętam to urzekające uczucie, gdy dookoła jak tylko okiem sięgnąć jest woda i tylko woda. Jest cudownie! Nie tracę również sportowego ducha. Co jakiś czas rozglądam się uważnie i cieszy mnie, że po nocy żeglowania widzę dookoła nas inne jachty. Oddycham z ulgą, że nie zostaliśmy w tyle. Przechyły małe , ale nie wiedzieć dlaczego ciągle spadają nam noże z półki ?!?

Przed metą pierwszego etapu regat, którą stanowią główki portu w Visby, ścigamy się z jachtem Konsal. Tak zapomnieliśmy się w walce, że w ostatniej chwili spostrzegamy wypływający prom.

obraz nr 3

Niestety większy od nas i musimy uciekać 🙂 Konsal wygrywa match racing. Później wszyscy się z tego śmiejemy. Cieszę się na odpoczynek w Visby.  Nareszcie stały ląd, tylko dlaczego kiedy stoimy w kolejce do zgłoszenia w bosmanacie wszystko się kiwa?  A najbardziej chyba ta miła pani za ladą 🙂 Ale ze mnie wilk morski! Nie ma co!

Zwiedzamy to urokliwe portowe miasto, otoczone ruinami  murów obronnych,  cieszę się że miałam czas na zakup upominków dla dzieci. A jednak Matka Polka się we mnie odezwała 🙂 Wieczorem zwiedzamy inne jachty. Trochę zazdroszczę innym tak przyziemnych luksusów na łódce jak np. prysznica.

obraz nr 4

W południe 20-tego lipca startujemy do drugiego etapu regat. Mamy do opłynięcia nie tylko Gotland, ale i dalej na północ małą wyspę Gotska Sandon. Niestety szybko kończy się rumakowanie. Przyrządy jak zaklęte pokazują  Wind: zero, Speed: zero ! Woda dookoła kwitnie  i jest zupełnie żółta , co skutecznie odstrasza od kąpieli. Ślimak przy nas to wyścigowy rumak…

Zmieniam zdanie na temat wiatru… Wietrze wiej !!! Cały dzień przesuwamy się wolno wzdłuż brzegów tej urokliwej wyspy. Rywalizujący z nami jacht jest tak blisko, że słychać gwar ich rozmów. Proponują arbuza na poczęstunek. Chętnie zatopiłabym w nim zęby, ale ani oni ani my nie jesteśmy w stanie do siebie podpłynąć. Rekompensatą za trud są foki, które licznie pokazują się nam z każdej strony i co chwila wynurzają swoje sympatyczne pyszczki, prychając i pochrapując  przyjaźnie. Podziwiamy jak wiele jachtów kotwicuje wzdłuż wybrzeża i jak wiele ludzi korzysta z uroków dzikiej plaży. Postanawiamy przypłynąć tu kiedyś z dziećmi i pokazać im te wszystkie cudne miejsca i cieszyć się tym wszystkim razem z nimi.

obraz nr 5

Po dniu powolnej żeglugi nadchodzi noc, a wraz z nią wiatr, który przybliża nas do mety. Pędzimy na spinakerze z prędkością nawet 8 węzłów, zmieniamy się co 1,5 godziny przy sterze. Cieszy nas, że udaje się nieco zmniejszyć dystans do uciekających nam jachtów… do czasu… spinaker nie wytrzymał i rozdarł się w połowie na całą szerokość. A niech to jasny szlag trafi ! Tak dobrze szło.

Dziś 26 lipca, moje imieniny. Do Helu mamy jeszcze 60 mil, za jakiś czas zobaczymy polskie wybrzeże. Około godziny 7-mej rano przepływamy obok latarni morskiej w Helu. Za nami w polu widzenia jeszcze dwa jachty. Facil i Fourwinds, który dzielnie przebył drugi etap regat z porwanym grotem.

obraz nr 6

I nareszcie! Udało się ! O godzinie 10,09 mijamy linię mety.  Świętujemy ten moment z innymi, którzy już dopłynęli wcześniej , schylam się po aparat fotograficzny i… czuję, że się już nie wyprostuję. Straszny ból! Na moje szczęście na jachcie Facil jest ratownik, Michał.  Przynosi środki przeciwbólowe i nakazuje wizytę  na pogotowiu, gdzie kłują mi tyłek zastrzykiem z Ketonalu.

A trzeba było dać się ukłuć Michałowi! Proponował!

Tymczasem żegnaj Gotland ! Żegnaj Visby, żegnajcie foki ! Do zobaczenia w przyszłym roku!

PS. Podziękowania za życzenie dla koleżanki! Wszystko się spełniło!!

www.sailbookcup.pl 

Komentarze