„Pisz i Płyń” czyli morska opowieść Karoliny Dery

0
658

 III miejsce w konkursie „Pisz i Płyń”

– Dziadku…
– Słucham cię, ptaszyno?
– Nie mogę zasnąć. Proszę, opowiedz mi tę „morską opowieść”.
– Ale jeśli ci będę ją opowiadał, będziesz mnie słuchał i w ten sposób nie zaśniesz. 
– Ale chociaż będę miał niebiańskie sny !

***

Obudził go promień porannego, letniego słońca. Po szybkim włożeniu szortów i butów pobiegł do swojej największej przyjaciółki… Zawsze kiedy na nią patrzył czuł obecność Aleksandra. Widział jego uśmiech i dumę, kiedy to siedział na swoim wypłowiałym krześle i popijając piwo, patrzył w krystaliczny bezkres oceanu.

Kiedy śmierć wyciągnęła ramiona po starego przyjaciela, ten oprócz cudownych wspomnień, zostawił chłopcu starą, wypłowiałą, żaglówkę, która pozwalała mu oderwać się od rzeczywistości. Codziennie rano, przed taklowaniem, młodzieniec uwielbiał oglądać wschody słońca. Spoglądał na orzeźwiające fale, które lizały jego stopy, na srebrzystą wodę, która co i rusz zmieniała barwę pod wpływem budzących się dopiero promieni słońca. Jednak tego dnia barwy były dość ciemne, wręcz purpurowe. Wiatr  był bardzo ożywiony. Chciał tańczyć z jego włosami i koszulą.

Mateo rozwinął żagiel i poczuł się wolny. Zrozumiał, że właśnie tu jest jego miejsce, że żadne bogactwa nie zastąpią mu emocji, jakie teraz mu towarzyszyły. Wiedział, że odkrył swoje największe źródło radości, rozumiejąc co jest celem istnienia. Poczuł, że jest na swoim miejscu, że on i ocean tworzą symbiozę, mutualizm, w którym jedno bez drugiego nie może żyć. Powierzał mu swoje najskrytsze marzenia, tajemnice, otwierał przed nim serce, w zamian za co otrzymywał najmilszą muzykę dla swoich uszu: szum fal, śpiew wiatru i wtórujące mu, krzykliwe mewy. 

Kochać nauczył go Aleksander. To właśnie on pokazał Mateo, jak szanować każdy skrawek przyrody. Powiedział, że kiedy wsłucha się uważnie w głosy natury, usłyszy ciche śmiech ryb i muzykę, do której tańczy Zefir, dyszenie ścigających się fal i stworzenia, które żyją pod nimi w głębinach, do których nie docierają złocisto-bursztynowe promyki. To wszystko w głębokim sekrecie powiedział mu któregoś dnia Aleksander. Przyznał, że dopłynął do miejsca na Ziemi, a raczej w jej głębinach, mlekiem i miodem płynącego. Było to królestwo syren. Może i wydaje się to trywialne i nieautentyczne ale tak właśnie powiedział. Widział najprawdziwszy zamek z kości słoniowej i bursztynu. Skąd wzięła się tam kość słoniowa – nie wiedział – ale nie to było najważniejsze. Przez krystalicznie czystą wodę starzec nie tylko widział jaśniejący w wodzie pałac, ale i jego mieszkańców. Wcale nie wyglądali tak, jak w starych rybackich opowieściach. Zamiast rybich ogonów mieli szmaragdowe łuski na całej skórze. Ich miodowe  oczy były nienaturalnie wielkie, przynajmniej tak wydawało się staruszkowi.

Kiedy Mateo tak rozmyślał, wiatr mocno się nasilił, zbierało się na potężną burzę. Teraz  przypomniały mu się słowa poczciwego przyjaciela: „Żeglarstwo ma być przyjemnością życia, a nie walką o życie”. Jednak było już za późno. Wiatr wzmógł się nie na żarty. Deszcz lunął niezapowiedzianie , a grzmoty już było słychać. Niebo zrobiło się wrogie i obce. Czuł mrówki przechodzące po jego plecach. W myśli powtarzał sobie swój ulubiony cytat: „ I to ten brak wiary uniemożliwia ci walkę o spełnienie marzeń.” Głęboko wierzył w te słowa, ale gdy przyszedł moment, aby mu pomogły, musiał je wiele razy powtarzać, aby nabrały tej samej mocy, co przedtem. Nie miał wyjścia, musiał zostać na tym polu bitwy, bo do portu tak czy inaczej by nie zdążył.

Zaczęło się pandemonium. Znalazł się w środku paszczy nieposkromionego sztormu. Maksymalna koncentracja, oczy wokół głowy, światełka ostrzegające przed wywrotką. Ogień walki pod pełnymi żaglami. Trzymał się dzielnie, walczył z całych swoich sił. Zamiast krwi, w żyłach płynęła mu adrenalina. Nagle uderzenie wielkiej fali, huk i ryk wiatru. Ciemność.

Kiedy się ocknął, wszędzie widział pojedyncze części swojej żaglówki. Jego organizm był nie do życia. Nie wiedział nawet gdzie się znajduje. Czuł głód, który zżerał go od środka. Przez wycieńczenie, bezradność i obłęd, który powoli rodził się w jego głowie, w końcu zasnął wcale o tym nie wiedząc. Gdy znów się ocknął, przetarł oczy i dalej nie mógł sobie przypomnieć, gdzie tym razem przywiał go jego przyjaciel. Pierwsza fala adrenaliny zalała jego już spocone ciało. Nerwowo rozglądając się za jakimś punktem zaczepienia zauważył, że woda zamiast szmaragdowej, wydaje się alabastrowo biała. I wtedy zauważył go.

Potężny a zarazem subtelny – pałac z kości słoniowej. Po prostu nie mógł uwierzyć własnym oczom!  A jednak, jego omamy nadal dawały się we znaki. Jak to możliwe? Uszczypnął się w rękę. Jeszcze raz, i kolejny, aż w końcu stała się czerwona. Czyli jednak rzeczywistość. Przypatrzył się uważniej. Dostrzegł jakieś szmaragdowe postaci. Były podobne do ludzi, a trochę do płazów, a po części przypominały ryby. Pływały sobie jakby nigdy nic. Zatracając się w tym idyllicznym obrazie nie zauważył, że ktoś patrzy na niego. To była jakaś zmutowana rako-krewetka o wielkich oczach i… Czyżby ona się do niego uśmiechała?! Nie no… świat zwariował! Nie wiedział co zrobić. Zastanawiał się: „Czy jeśli ten dziwny rak potrafi się uśmiechać, to czy umie także mówić?” A jednak – to zmutowane zwierzę właśnie coś do niego mówiło. Krótka lecz jakże pracowita chwila myślenia i… tak, to coś mówi, a Mateo go rozumie! W duchu uśmiechnął się, że nie mówi po niemiecku, bo szczerze nienawidzi tego szprechania! 
– … Tak więc płyń za mną! 
– Ejże dziwny kolego, nie znam cię, poza tym wolę popatrzeć sobie na was z góry!
– Nie słuchasz mnie! – piskliwy głos stał się jeszcze bardziej przenikliwy. – Powiedziałem, że w obrębie pałacu u każdego, nawet u człowieków, po pewnym czasie wytwarzają się skrzela. Pływasz, ile chcesz, ale tylko i wyłącznie nocą, kiedy nasz przyjaciel jest w pełni. A ty, dziwny kolego wygrałeś los na loterii, bo akurat dziś jest pełnia księżyca! Także ruszaj ze mną w wir nieziemskiej przygody! 
– Nieziemskiej?! To już zdążyłem zauważyć. 
– Płyń za mną i nie marudź. Tak chciała królowa, a to co ona powiedziała, jest dla mnie najważniejsze i niepodważalne, nawet gdy wybrała takiego łamagę jak ty.

Łatwo mówiło się temu małemu mutantowi, gorzej było z wykonaniem. Jednak nie było czasu na dłuższe zastanawianie się. Ten czerwony skrzat był już daleko. Mateo wskoczył. Woda była całkiem przyjemna. Po pierwszym szoku, kiedy odzyskał zdolność racjonalnego myślenia, stwierdził, że jego skóra nie jest inna niż przed paroma dniami. Palce u nóg i rąk też były na swoim miejscu. A więc otrzymał tylko skrzela. Wyglądało to tak, jakby latał, tyle że w wodzie. Płynąc, skupił się na otaczającym go podwodnym siódmym niebie. Kaskada barw olśniła jego oczy, prowokując a jednocześnie frapując. Kształty raf koralowych były nieporównywalne z tymi na pocztówkach. Zauważył miodowe, pistacjowe, perłowe, cynamonowe, szafranowe i rubinowe rośliny, których gatunków nigdy w życiu nie widział. Krzewy, jeśli tak to można nazwać, wiły się wokół siebie, tworząc niesamowitą mozaikę wzorów, spirali i kształtów. Wszystko to stanowiło przepiękny fraktal. Zauważył także emfatyczne ryby. Całymi, kolorowymi ławicami pływały koło tych ferii barw, a przy każdym ruchu kolor ich łusek zmieniał się w jeszcze bardziej ekscentryczny. Na glebie coś tajemniczo świeciło. Później dojrzał, że to najprawdziwsze perły, które zastępowały tu kamyki. Gdzieniegdzie widział odblaski złota czy bursztynu. Odkrył także eteryczne topazy i intensywne granaty. Cóż to był za niesamowity widok! Tyle kolorów, odcieni w jednej chwili! Wydawało się, że to bajeczna iluminacja, która zaraz zniknie. Nie chciał szczypać się kolejny raz, dlatego postanowił zaufać zmysłowi wzroku. 

W końcu stanęli przed nią, największą perłą tej głębiny. Nie była potężna, apodyktyczna ani przesadnie wyszukana. Skrywała tajemnicę, emanowała eterycznością i naturalnym, nieskazitelnym  pięknem. Była drzewem życia istot mieszkających w jej obrębie. Mateo był lekko zmieszany, bał się że mieszkają w nim prawdziwe anioły. Był w środku. Z wrażenia nie wiedział, jak ma na imię i co tu właściwie robi. Jego mózg nie nadążał z przetrawianiem obrazów, które odbierały oczy, a jego wzrok nie nadążał za rzeczywistością. Kiedy w końcu otrząsnął się z wrażenia i jego myśli przestały wirować, stwierdził, że żadne bogactwa ziemi nie zrekompensują tych, które widział w tej sali.

I nagle zauważył Królową tego pałacu. Ku jego zdumieniu, nie była to bogini piękności, jak to najczęściej bywa w opowieściach. Nie różniła się też niczym specjalnym od innych mieszkańców podwodnej krainy. Białowłosa Róża, bo tak nazwał ją w myślach, uśmiechała się do niego. Wyglądała tak, jakby czekała na niego już od dawna. Jej sukienka jakby utkana z tęczy. 

Chłopak miał do niej tysiące pytań, ale zdołał tylko się przywitać i ukłonić. 
– Wstań ptaszyno ! – powiedziała delikatnym, śpiewnym głosem. – Nazywam się Leokadia i jak sam zapewne zauważyłeś, jestem gospodynią tego królestwa. Znalazłeś się tutaj ze względu na swojego starego przyjaciela, Aleksandra. Powiedział mi, że bardzo chciałby, abyś zobaczył mój cichy zakątek. Jest to także mój drogi przyjaciel, dlatego spełniłam jego życzenie. Poza tym bardzo cenię cię za to, że szanujesz przyrodę. Czy podoba ci się moje małe królestwo? 
– Czy mi się podoba, Królowo ? – wydusił – Jestem oczarowany! Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Ale przecież nie mam aż tak dużej wyobraźni, żeby to sobie wszystko wymyślić, madame. 
– Och przestań się zwracać do mnie w ten sposób! Leokadia to przecież piękne imię, po co je omijać i wstawiać za nie jakieś konwencjonalne tytuły. Masz mało czasu, do świtu zostało jedynie parę godzin. Jeśli chcesz, mogę pokazać ci okolicę. 

Kiedy Leokadia prowadziła go, zauważył, że nie dotyka podłogi, tylko balansuje wśród kolorów, które wytwarzała przy każdym ruchu. Zatrzymali się przy grocie. Była frapująca, ale nie odstraszająca. Tak jak to miejsce, i ona skrywała jakiś sekret. Okazało się, że znajduje się w niej morskie oko. Chabrowa woda, lśniła wszystkimi odcieniami błękitu. W około ustawili się leokadińczycy. Nie widać było ich ciał, a jedynie oczy mieniły się niczym szmaragdy. Szum wody wprawił chłopca w melancholijny stan. Nikt się nie odezwał. Nagle woda stała się jeszcze bardziej srebrzysta niż przedtem. Spojrzał w górę i zobaczył, że centralnie nad oczkiem świeci księżyc. Istoty zaczęły nucić nieznaną mu dotąd melodię. Była cudowna. Odurzyła go do końca. Odleciał w świat beztroski, wolności i nieskończonego szczęścia. Widział jeszcze więcej barw, kształtów, dźwięków. Czuł nawet smak wody i księżyc.

Niestety przygoda dobiegła końca. Wiedział, że nie może tu zostać dłużej. Leokadia otuliła go lekkim pyłkiem i kiedy się ocknął, był już w łodzi. W tej samej, która została porozbijana przez sztorm. „A jednak, magia naprawdę istnieje” – pomyślał.

***

– Dziadku, dziadku, ta historia nigdy mi się nie znudzi. Opowiedz ją jeszcze raz ! 
– Na dziś wystarczy, nie czuję już kości. Ale i mnie, kochany wnuczku nigdy nie znudzi się ta niezwykła opowieść. A wiesz czemu ? Ponieważ masz ją tu, w sercu. A to co tam jest, nigdy nie zgaśnie.  

 

Konkurs organizowany przez portal SailBook.pl w ramach regat SailBook Cup 2013 pod patronatem Marszałka Województwa Pomorskiego, Honorowego Konsula Szwecji w Gdańsku oraz Pomorskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego. Parterami projektu są Miasto Pruszcz Gdański, Gmina Cedry Wielkie i Gmina Pruszcz Gdański.

Fot. Puchar Mariny Gdańsk/ Robert Urbański

Komentarze