„Generał Zaruski” odbił od brzegu w niedzielę 29 maja 2016. Na pokładzie znajdowali się młodzi ludzie, którzy chcieli stawić czoło nowej przygodzie; mieć możliwość udać się w morski rejs. Wśród nas byli również tacy, którzy postanowili wejść na pokład ponownie, by jeszcze raz poczuć bałtycki wiatr we włosach i przebyć setki mil morskich.
W wolnych chwilach siadaliśmy w małych grupkach, grając w karty lub słuchając muzyki. Wieczorami opowiadaliśmy historie z poprzednich rejsów lub po prostu patrzyliśmy w gwiazdy, które prowadziły nas do Skandynawii.
Pierwszym, i najbardziej urokliwym przystankiem, było mały port Marstrand w Szwecji. „Zaruski” pasował idealnie do białych domków, stojących przy nabrzeżu i mariny. W miasteczku panowała sielska atmosfera. Wydawało się, że czas płynie wolniej. Wybraliśmy się więc na wycieczkę i pochodzić osobiście po szkierach.
Naszym następnym przystankiem było małe norweskie miasteczko Flekkefjord, w którym zakwitła moja miłość do tego kraju. Otoczeni ze wszystkich stron byliśmy fiordami. Pogoda była piękna, a słońce nadawało wszystkiemu złocistych barw.
Przy okazji odbyła się również wycieczka na Preikenstolen, czyli fiord o niesamowitym kształcie, który z roku na rok przyciąga coraz więcej turystów. Następnym portem, do którego udało nam się wpłynąć było Haugesund urzekające swoją prostotą. Określiłabym je mianem wycofanego miasteczka, które żyje z dnia na dzień bez pośpiechu. Wieczorem ulice opustoszały, a my postanowiliśmy zrobić wieczór filmowy.
Został nam ostatni odcinek morskiej drogi do przepłynięcia. Wszyscy patrzyliśmy na wiatr w żaglach z żalem, wiedząc, że nasz rejs dobiega końca. Na pokładzie panowała wesoła atmosfera i wszyscy postanowiliśmy spędzić wieczór rozmawiając w otoczeniu fiordów i zachodzącego słońca.
Do Bergen dotarliśmy bez problemu. Zaczęły się 36 obchody Hanseatic Days. Na ulicach panowała niesamowita atmosfera przejęcia. Koncerty odbywały się wieczorami, a w dzień mogliśmy spróbować miejscowych przysmaków, pospacerować po mieście oraz nawiązać współpracę z innymi hanzeatyckimi miastami. Udało nam się również odwiedzić żaglowiec Statsraad Lehmkuhl.
Rozstaliśmy się na lotnisku w Gdańsku. Patrzyliśmy na siebie ze łzami w oczach, zastanawiając się jak to możliwe, aby zżyć się tak bardzo w ciągu jedynie dwóch tygodni. Opuściłam grupę jako jedna z pierwszych osób. Obejrzałam się ostatni raz i spojrzałam na moich nowych przyjaciół, moją nową żeglarską rodzinę z przekonaniem, że spotkamy się jeszcze kiedyś na morzu.
Monika Z.