„BITWA” z pokładu Quicka

0
1521

Dla mnie wszystko zaczęło się dość niewinnie – siedziałem z Krystianem na jego jachcie Sunrise w Marinie Gdańsk, gdzie usuwali usterki po SailBook Cup 2012. Wspominaliśmy uroki długodystansowych regat, a Krystian nadmienił, że jeszcze w tym roku musi zrobić 500 Mm samotnie, aby uzyskać bilet na OSTAR 2013. Oczywiście jak to ja, rzuciłem, że też bym chciał spróbować (choć myślałem o wersji z ułatwieniami np. z zawinięciem do Visby, 20-godzinnym snem, bez omijania Gotlandii, i dopiero potem wspólnym powrócie). No bo jak – ja, powszechnie znany ze słabości do Morfeusza, w taką trasę? Załogowo było ciężko, a samemu? NIE! Jestem zdecydowanie za słaby.

Krystian, razem z Radkiem Kowalczykiem, czyli OceanTEAM uznali, że warto zrobić z tego pomysłu regaty (co nieśmiało potwierdziłem, bo jak tu się przyznać, że myślałem o wersji uproszczonej?). I jakoś tak Krystian stwierdził, że co tam regaty – zrobimy BITWĘ!!! Pokażemy wam z „Bliskiego Wschodu” jak pływają prawdziwi żeglarze na Zachodzie. Wtedy automatycznie zapomniałem o planowanych ułatwieniach i swoich słabościach. Chce bitwy, to będzie ją miał!

Miesiąc przed byłem pełen obaw, co mam zrobić ze snem? Kapitan z s/y Słoni wysłuchawszy moich obaw, powiedział „jeśli masz najmniejsze obawy nie płyń!”. Ale machina OceanTEAM ruszyła… Zatrzymać tych zarażających swoim zapałem szaleńców? Nie da rady!

W duchu pocieszałem się, że ukończenie tej trasy da mi pełną satysfakcję. Czasem przebąkiwałem, że jeśli nie dam rady, to stanę na kotwicy, odeśpię, i ruszę dalej; że może to trwać nawet 10 dni ale chcę osiągnąć cel – HONOROWO pokonać całą trasę! (zresztą Gutek rok temu też był drugi, a w tym roku startuje w Vendée Globe…)

WIELKA ŻEGLARSKA BITWA O GOTLAND wypadła znakomicie! To nie to samo, co kolejne regaty, nie miała znaczenia odległość, to coś zupełnie innego – po prostu Bitwa, Wojna, w którą tak się wkręciłem, że…

 

Dzień I

 

Mijają kolejne tygodnie i w końcu o 8.45 cumuję przy Baszcie Łabędź, na oficjalne pożegnanie. Podchodzi do mnie pan Andrzej Szrubkowski, zajmujący się w Teamie Wschodnim pogodą, który twarz ma zawsze poważną ale w tym momencie minę zupełnie nietęgą; patrzy mi w oczy i mówi „trzeba to przełożyć”. Ja na to „ale jak? Czemu? Co się stało? Wczoraj rozmawialiśmy i wszystko było ok, a dziś co?” Pan Andrzej odpowiedział: „Pogoda na Bałtyku o tej porze jest jak ruletka – idą dwa cyklony, pierwszy może przejdziesz, drugiego już nie!”.

 

O godzinie 9.00 na uroczystość przybyli: pani Wicemarszałek Województwa Pomorskiego Hanna Zych-Cichoń, prezes POZŻ Bogusław Witkowski, Komandor PKM Piotr Mroczek, przedstawiciele Gminy Puck i Cedry Wielkie wraz z młodzieżą oraz członkowie Teamu; były talizmany i słowa otuchy, wywiady, zdjęcia, wszystko to dla mnie… A ja, otępiały, w głowie tylko cyklon, cyklon… Co miałem zrobić? Stanąć na burcie i powiedzieć OKNO POGODOWE SIĘ ZAMKNEŁO?! Dajcie wszyscy numery telefonów to zaproszę was jeszcze raz? Może jutro, może za miesiąc? Za rok? Talizmany spakowane, Gryf Marszałkowski powiewa walecznie pod sailingiem, najmłodszy nabytek Teamu Wschodniego Alek Czubachowski z Pucka pływający na Laserze, oddaje cumy Quicka; a ja – jak na stracenie… Mijam kolejny przystanek tramwaju wodnego, do staru 2,5 godziny, naradzam się nad tym co robić, by uniknąć drugiego sztormu (później okazało się, że miał siłę 49 węzłów stałą w porywach do 80), dalej w wisielczym nastroju, udając skupionego…

 

12.05 przecinam linie startu, ekipa ZB na pontonie zawraca, ja zostaje sam i dzwonię do Krystiana. Mówię mu, że się boję i pytam, co robić? (Krystian, po prognozach sprzed dwu dni, o wiatrach do 40 węzłów w szkwałach powiedział „i dobrze! Przynajmniej nie będziemy się męczyć ze spinakerami”). Teraz już nie zgrywa twardziela i przyznaje, że też się obawia. No cóż, jesteśmy w tym razem, a razem – wiadomo – raźniej! Prawda jest taka, że od razu zrobiło mi się lepiej – a więc do boju, jakoś to będzie. Jeszcze tylko 100 ml Danielsa dla Neptuna, oby był przekupny! Kurs prosto na Hel; tajemniczą kopertę z napisem FIRST aid, podarowaną mi przez Żeglarską Sekcję Politechniki Gdańskiej, wrzucam do wodoodpornego worka z dwiema UKF-kami, wodą pitną. Pozostaje jeszcze sztauowanie zbędnych rzeczy.

 

13.00 VTS Zatoka, prognozy o szkwałach do 55 węzłów.

 

16.38 Życzenia dla mnie z Radia Gdańsk, mile podnoszą na duchu ale i zobowiązują. Prędkość 7 węzłów i 10 mil do Rozewia.

 

18.30 Nie mogę zasnąć, a zgodnie z radami Radka Kowalczyka trzeba spać, tak często jak się tylko się da, ale nie dłużej niż 20 min jednorazowo … Średnia prędkość 6,5 węzła.

 

20.00 Mucha pod pokładem! Czy to uczciwe? Czy to dalej żegluga samotna? Czy mucha wytrzyma? Czy mucha wie o prognozach?!

 

20.10 Telefon – przygotuj się na uderzenie 40 węzłów, rozkaz obłożenia maksymalnych refów grota i zmiana Geni na foka sztormowego.

 

21.40 Witowo, płn.-zach. 30-45 węzłów.

 

23.00 Przy platformie jest zasięg GSM, dzwoni Igor Szrubkowski, pyta czy już się zarefowałem. Planowałem wspiąć się na pełnym zestawie jak najwyżej na zachód, by potem na prawym minąć platformę Petro Baltic od zachodu – przecież to bitwa. Ale posłuchałem, i chwilę później okazało się, że całe szczęście! 15 minut po skończeniu operacji refowania nagły świst, wycie wiatru i przechył jachtu do 70°! Miałem kilkanaście metrów żagla!! Było to najsilniejsze 40 węzłów w moim życiu; nie wiem ile było faktycznie, bo wiatromierz uczciwie ukazuje mi tylko do 20. Mnie to w zupełności wystarcza, jestem z tych, którzy wolą nie wiedzieć… 12° C, deszcz, i tylko pewność, że takiego czegoś jeszcze nie widziałem. Myślę o wycofaniu się na Zatokę i przeczekaniu, ale w końcu to BITWA… Siła wiatru nie pozwala mi więcej odpaść, by ominąć platformę. Nagle nawoływanie jakiejś jednostki przez UKF, najpierw po angielsku, następnie oświetlanie szperaczem, po kilku próbach przechodzą na język polski i okazuje się, że chodzi im o mnie. Ogłaszają nakaz natychmiastowego opuszczenia strefy PB! Na co nieco zirytowany odpowiadam „to wy przykręćcie trochę wiatr, a ja wtedy odpadnę!”. Nic nie zrobili, a ja nie odpadłem. To była dłuuuga noc…

 

Dzień II

 

8.30 Telefon do ZB, Kasia stwierdza, że Spot sztormu nie przetrzymał. To prawie tak jak ja, który właśnie tam, gdzieś za platformą, po 14 latach żeglowania odkrywam swoją długość jednostki i fali… Potem drzemki, drzemki po całe 19 minut! Tak zdecydował Navinord, a kara za luksus wydobywająca się z tego małego głośniczka jest ogromna.

 

13.04 Rozmowa z ZB: Krystian za mną – a więc dobra wiadomość. Bałem się, że sztorm pchnie go do przodu, tym bardziej, że tkwi w nim o dwie godziny dłużej.

 

14.11 Na pierwszej widzę zarys klifu Gotlandii!!! Pełna para! Wieje połóweczka, więc Genua2, sztormowy i pełen grot. Ciągnąc wzdłuż brzegów Gotlandii, wspominałem wycieczkę skuterami podczas ostatniego pobytu w Visby na SailBook Cup 2012 – wylegiwanie się na burcie, załoga na wachcie, pełnia lata… A teraz wszystko na jednej głowie…

 

15.00 ZB radzi dalej wspinać się na północ, bo będzie wiało w nos. 167 Mm, średnia prędkość 6 węzłów, 27 godzin ostrej jazdy, mając Krystiana daleko za sobą poczułem się zwycięzcą Gotlandii. Symbolicznie wciągnąłem banderę Marszałka na achtersztagu, bo do masztu z powodu kołysania nie miałem odwagi się wybierać…

 

16.00 Dobrodziejstwo agregatu i jego 2KW i ciepełko wydobywające się z ogrzewania postojowego. Przy okazji nie mogę się nadziwić nad trafnością decyzji o wyborze obuwia! Buty Henri Lloyd są naprawdę warte swojej ceny. Obszycie skórą jakoś do mnie nie przemawiało ale uległem radom pani Anny G., i był to strzał w dziesiątkę!

 

16.20 Połóweczka, 20 węzłów, a ja prosto na północ przy średniej prędkości 7 węzłów. Krystian pewnie nie poczuje nawet siły mojego kilwateru!

 

18.00 Obiadek, cola, rosołek…. Czy może być coś piękniejszego? Czas przypomnieć żołądkowi po co go w sobie noszę od 39 lat. A no i niespodzianka… Mucha żyje! Ciekawi mnie czy ma błędnik?? Skoro płyniemy razem trzeba wymyślić jej jakieś imię. Może Sylwia, jak małżonka króla Karola Gustawa? W końcu kilka godzin temu śladem gdańskich kaprów podbiłem Gotlandię! A co mi tam! Sylwia zostaje pełnoprawnym zdobywcą Gotlandii.

 

21.00 Ruch jak na Marszałkowskiej… Nie mogę nawet na 19 minut zmrużyć oka. ZB przekazał informacje o warunkach na wybrzeżu, podobno 50 węzłów stałe w porywach do 80!!! A tu zaraz ma odkręcić na północny, więc znowu ulubiona połóweczka. Pozycja N57’32 E017’54.

 

21.26 Na prawej burcie widzę Blahall i fajerwerki, jak miło! Podbici, a się cieszą 😉 Sylwia wydarzenie przespała.

 

22.00 Na drugiej łuna Visby, fajnie by było… zjeść frytki, wypić piwko. Zero fali, prędkość 3,3 węzła, pierwsze tankowanie agregatu.

 

23.10 Ruch jeszcze większy :/ Montuję na kosz rufowy stroboskopowe białe światło. Telefon z Kraju, Natalia z Błogodarności składa życzenia od całej załogi i melduje, że stoją w Gdyni przed Błękitną Wstęgą w YK Stal, wieje pełne 55 węzłów. Trzymają kciuki, a więc do boju. Kamerka termowizyjna użyczona na czas BITWY przez Eljacht (czego to ludzie nie wymyślą?) Rewelacja! Czarna noc, a ja oglądam chmury, zafalowanie i przepływające jednostki; pewnie byłaby znakomita do szukania kogoś za burtą… chociaż Sylwię znaleźć mi ciężkoJ

 

Dzień III

 

Ciągle oświetlam pokładowym Genuę, bo jakoś nie ufam wachtowym na tej autostradzie, właśnie Antonia leci prosto na mnie. Trudno, wcielam w życie drzemki, bo przecież noc jest nocą, a nocą się śpi. Oczywiście wyłącznie po 19 minut.

 

04.46 Jest dobrze, cel osiągnięty, bo w obronę pierwszego miejsca do Gdańska raczej nie liczę. Prognozy – wiatr 40 węzłów, zachodni non stop, więc zero szans na strategię, pozostaje wytrzymałość i prędkość konstrukcyjna, a tego już nie przeskoczę. Dlatego w wolnej chwili korzystam ponownie z dobrodziejstw agregatu – ciepło! Jestem gdzieś przy latarni Holss Fiskelage Norsklint, ruch mniejszy, więc sucha bielizna i nura w nowy, cieplutki i wodoodporny śpiworek, czekający na specjalną okazje, podarowany od firmy Małachowski.

 

7.30  Krystian za mną jakieś 20 mil, mijam północny cypel Fårö prawą burtą i dużym łukiem, bo potrafi być tam wściekłe zafalowanie. Prędkość 6,5 węzła.

 

 8.30 Zwrot przez rufę i prosto na Hel, jeszcze 211 Mm – teraz już z górki! Sztormowy fok i jeden  ref na grocie, prędkość 7-8 węzłów.

 

 9.15 Słyszę w radiu Krystiana, on mnie jeszcze nie.

 

10.15 Na prawej burcie biała latarnia Faro, tu powoli zaczynam żegnać się z pięknem podbitej wyspy.

 

13.45 Znalazła się mucha, jeszcze większy śpioch niż ja… Do Helu 183 Mm.

 

15.00 Na pierwszej mam cypel Gotlandii,  siada wiatr. szybki posiłek, czas najwyższy, bo Radek uprzedza o rozbujanej fali po minięciu wyspy 4-5m. Prędkość spadła do 4,5 węzła i daje się we znaki męczące dziobanie w każdą falę.

 

15.15 Telefon z Radia Gdańsk, kilka minut wywiadu …

 

17.20 Nie mogę zasnąć, to lekki dyskomfort, bo zaraz zacznie się ruch i przyjdzie odpokutować brak systematycznych drzemek. Do Helu 165 Mm. Prędkość 6 węzłów i ciągłe dziobanie fal. Takielunek Quicka tego nie lubi, podobnie jak mój żołądek. N57’20 E 19’18.

 

18.43 Pozycja N57’13 E 19’18, widzę piękny zachód słońca potwierdzający zapowiadany sztorm. Jestem wyczerpany, wiatr koło 30 węzłów, wiec na noc pełne zarefowanie, czyli dwa refy na grocie i sztormowy. Prędkość nie spadła, a Quick’owi lżej!

 

19.30  Służby lądowe potwierdzają stabilność pogody ale ten magiczny zachód Słońca… Kto kłamie? Jutro się okaże.

 

20.18 Zła wiadomość, nasze AIS się nie widzą, można z tym żyć – tylko czy widzą nas inne statki? Wiatr powoli odkręca na zachodni.

 

22.44 Postanowiłem wylać za burtę 150 litrów wody, ale po opróżnieniu jednego zbiornika okazało się, że drugi był pusty… więc wody tyle ile w czajniku! Zaczyna być nerwowo, kawa z coli?!

 

Dzień IV

 

02.15 Zapowiadane zafalowanie, czarna noc; po tańcu na wierzchołkach i swoim samopoczuciu domyślam się, że fale są słusznych rozmiarów. Ale czego oczy nie widzą… Najgorsze jest to, że mając Krystiana w zasięgu nie mogę się w ogóle skupić na spaniu. Jestem naprawdę padnięty, a tu ciągle ruch, jak w Pruszczu po giełdzie!

 

9.00 Przespałem drzemkę i dopiero się budzę! Tak musiało się to skończyć. Do Krystiana jakieś 15 mil. Kilka godzin snu i foch na instynkt, który miał być moim zapasowym budzikiem. Zły, zły na samego siebie…  Wychylając się z kajuty ujrzałem jakiś mały statek, który chyba się zainteresował „opuszczonym Quickiem”. Na szczęście międzynarodowe ok! załatwia sprawę.

 

9.30 Prognozy – pełne 40 z zachodu, a więc dwóch kapitanów, dwa jachty, dwa sztormy i jeden rozszalały Bałtyk. Fala jest strasznie męcząca i mam dosyć,  nawet fajka nie smakuje. I jeszcze ten Sunrise z przodu. Dokładam żagli, ale poza niebezpiecznymi przechyłami prędkość nie wzrasta, średnia 7 węzłów, i efektowne wbijanie się w fale. Wszędzie cieknie, namiar 180°.

 

11.00 Nie mam apetytu, ale jeść trzeba – nawet na siłę – kolejny posiłek i… sukces! Teraz czas na drzemki 19-tki. Dźwięk wydobywający się z tego malutkiego głośniczka sprawia, że budzę się po 18 minutach i czekam przy włączniku, by oszczędzić bębenki.

 

14.30 N55’52 E18’53 Próbuję gonić Sunrise’a, ale siła wiatru i zafalowanie nie pozwalają na dokładanie żagli. Prędkość średnia 7-8 węzłów, mokro, leżę i wsłuchuję się w dźwięki wydobywające z  Quick’a. Strasznie męczy mnie to bujanie…

 

15.04  Obudził mnie inny obcy dźwięk! Statek?! Wylatuję z prędkością F16 na pokład, a tam zwykły grad. Za to „dziady” coraz częściej zaglądają do kokpitu, agregat przykryty, autopilot na wachcie – no to wracam do śpiworka jeszcze na kilka minut..

 

17.39 Mijam platformę PB, słyszę nawoływania Gwarka, idą do Visby z jeszcze jedną jednostką.

 

21.00 Wycie wiatru w wantach, samopoczucie średnie. Rozmyślam czy mucha też ma chorobę morską? Bo jeśli tak, to mój pierwszy oficer załapał się w bardzo dygotliwy rejs. 30 Mm do Helu, czarna i straszna noc. Teraz fala w kokpicie wpada co minutę, o spaniu mogę jedynie pomarzyć – statek goni statek…

 

0.20 Dostaję informację, że Krystian ma awarię! Czyli jest jeszcze szansa! Odpalam Genuę 2 i zostawiam tylko jednego refa na grocie. Trochę za wcześnie, bo łatany bulaj ciągle znajduje się pod wodą, ale teraz już nic nie poradzę. Jedynie 25° do wiatru pozornego pozwala odciążyć takielunek pracujący na granicy wytrzymałości. Do tego jeszcze te skoki z fal…. Ale adrenalina bierze górę! Teraz najtrudniejsze, trzeba posprzątać na dziobie, tylko kogo tam wysłać? Przemknęło mi przez myśl, może Sylwię! Ale… Najważniejsze to wypiąć baby sztag, by nie przeszkadzał na halsówce – szanse na zwycięstwo bardzo nikłe, ale są! To kocham najbardziej! Czuć cień przeciwnika, a nie gonić nieosiągalne marzenia.

 

Przez pośpiech, a właściwie przez własną głupotę przypłaciłbym życiem… Właśnie tam, nie gdzieś na Bałtyku, a dokładnie pod Helem. Wbrew podstawowej zasadzie, aby zawsze być przypiętym do jachtu (pilnowałem tego przez cały wyścig – w tym celu Jacek Chabowski z Polled II pożyczył mi na BITWĘ specjalne elastyczne wąsy do uprzęży) wypiąłem się. Sunrise prawie pod Helem, ja kilka mil za nim, więc rozpoczynam rozpaczliwą akcję „wszystko na jedną kartę”. Pełznę na dziób, wypinam sztormowego foka, klaruję, w międzyczasie kilkadziesiąt litrów wody wlewa się na koje dziobowe i zabieram się za sztag. Fala z zachodu słusznych rozmiarów, ja zaparty nogami o listwę, dla „bezpieczeństwa” objąłem łokciem profil kosza dziobowego. I tak jedna fala, druga… Spodziewając się szybkiej halsówki wypinam baby sztag, klęcząc walczę z zabezpieczeniem napinacza. Siódma fala z kolei była największa (nakładki fal osiągały sporo ponad 4 metry), pomimo zaparcia stopami i łokciem zjechałem na wysokość masztu. Błysnęło mi w głowie – to koniec… Lecz los zdecydował, że stójka relingu wylądowała między moimi nogami. Ta sama, którą tydzień wcześniej, zerwaną przez inny jacht na regatach w JSG, naprawiłem – w przeciwnym razie BITWA mogłaby się dla mnie zupełnie inaczej potoczyć.

 

Dalej, brak czasu na prowadzenie dziennika, mijam cypel helski i cała naprzód. Zaczyna się wykorzystywanie każdego szkwaliku, aby zdobyć wysokość i walka z wyczerpaniem. Prędkość 6-7 węzłów na wiatr, fala zatokowa, nerwowe szukanie informacji o mecie (wcześniej jakoś mi to umknęło). Liczy się pierwszy… Podobno Krystian jest tuż przede mną, ale w tej ilości świateł nie jestem w stanie go dostrzec. Jeden długi hals, dwa krótkie zwroty i spotykamy się na boi!!! Radość ale i niedosyt, bo może gdybym więcej męczył Quick’a…  Kolejny raz sprawdza się stara prawda, nie odpuszczać i walczyć do samego końca.

 

Niesamowita ulga! Jednak dałem radę! Ponton mojego zespołu brzegowego czeka na mnie z gorącą kawą – bezcenne doświadczenie! Na RIB’a załapała się również delegacja z Zachodu. Teraz tylko klar i kierunek Marina Gdańsk, a tam – kolejna niespodzianka. Prezes Witkowski odbierający od nas cumy na naszej gdańskiej ziemi, do tego szampan, kwiaty i uśmiechy życzliwych ludzi. A była 5 nad ranem!

 

Jestem prostym skromnym żeglarzem i kocham samotną żeglugę, ale bez zwykłej ludzkiej życzliwości nic bym nie zdziałał. Chciałbym podziękować w szczególności mojemu zespołowi brzegowemu w składzie: Kasia Roznerska, Andrzej Szrubkowski, Andrzej Mielicki, Włodziemierz Machnikowski oraz Alek Czubachowski; za ogromne wsparcie. Wielkie dzięki, jesteście wielcy!

Jacek Zieliński

Zapraszamy do audycji Radia Szczecin  http://www.radioszczecin.pl/index.php?idp=5&idx=1559

Komentarze