Pływajcie po Wiśle – to wielka frajda

0
2127

 

Od Krakowa do Szczucina – około 100 km w niecałe 5 dni, od 27 do 31 lipca 2015 r. To na dobry początek. Jak się powiedzie eksperyment, będziemy go kontynuować przez następne lata, aż do Bałtyku. Pierwszy odcinek jest najtrudniejszy. Ostrzega przed nim Marek Kamińśki w swojej książce „Wisła. 1047 tajemnic” pisząc:  trasa o długości 167 km w początkowej fazie jest przeznaczona dla amatorów przygody, polegającej na zmierzeniu się z własnym poziomem adrenaliny po napotkaniu niespodziewanej, nie oznakowanej przeszkody wodnej. 

 

6125_112190536750674359590311631640007076963785n.webp

 

No cóż, członkowie Klubu Żeglarskiego Horn Kraków, należący do aktywnej sekcji seniorów uważają, że to wyzwanie w sam raz dla nich.

Pierwszy dzień

Dwie łodzie Omegi, o nazwach Zefir i Zyga, ponton i samochód terenowy to skład naszej wyprawy. Dziesięć osób w sumie, w tym dziarscy seniorzy i jeden młody zawodnik Kornel plus wspomaganie w postaci bosmana Łukasza w pontonie i Jacka w samochodzie wiozącym namioty i inny sprzęt. Zaczynamy w zasadzie z Krakowa, ale łódki są dowiezione i spuszczone na wodę w miejscowości podkrakowskiej o nazwie Brzegi, na wysokości śluzy Przewóz. Pod śluzą, jak zwykle, nie ma wody i błoto do kolan, więc śluzowanie jest niemożliwe. Dopiero nieco poniżej, gdy rzekę zasila woda spuszczana z elektrowni, można myśleć o pływaniu. Śluza Przewóz to słaby punkt na szlaku wodniackim górnej Wisły. Jesteśmy na  97 kilometrze jej biegu. Pierwsze machnięcia wiosłami i wpływamy w obszar wirów tworzonych przez wodę  spuszczaną z elektrowni. Efekt jest taki, że Zyga wraz załogą zaczyna podróż płynąc rufą do przodu. Mamy nadzieję, że nasz Zefir uniknie takiegoobciachu, bo Jacek z brzegu wszystko filmuje, ale prąd jest silniejszy i powtarzamy ten nieplanowany manewr. 

 

6125_1183672311166753150278777767067148633413744n.webp

Pierwszy odcinek upływa szybko. Płyniemy wartkim nurtem,  jest dużo kamieni, zwłaszcza, że woda jest bardzo niska. Ślady obecności tu przed wiekami Puszczy Niepołomickej widoczne są do dziś w postaci skamieniałych pni drzew odsłaniających się w nabrzeżnych skarpach,  pni o fantastycznych kształtach, zupełnie  jak wylegujące się krokodyle i jaszczurki. Na rzece liczne korzenie, kamienie i inne przeszkody trzymają nas w stanie wielkiej uważności i wpatrujemy się do bólu w nurt usiłując  „odczytać rzekę”. W każdej chwili narażeni jesteśmy na niespodzianki, ale udaje się uniknąć złych doświadczeń. Po przebyciu dwudziestu kilometrów od punktu startu, pierwszy dzień kończymy na szerokiej plaży – kamienisku. Ale zanim powstanie biwak,  mamy sprawdzian sił na brzegu, bo trzeba wyciągnąć auto Jacka, które zakopało się w kamieniach. W ruch idą saperki, deski podkładane pod koła i linka do burłaczenia.  Udaje się. Stawiamy namioty, jemy zasłużony posiłek – obiad dostarczony z Hornu ( chwalimy kucharza) , potem czas na ognisko. Pierwsza noc w naturze, rano budzi nas pianie kogutów i ostre słońce grzejące namioty. Jesteśmy na 107 kilometrze, na mapie: wieś Koźlice koło Igołomi. Musimy wierzyć mapie, bo dookoła tylko zarośla, pełne barszczu Sosnowskiego.

Drugi dzień

Ośmieleni dobrym zakończeniem pierwszego odcinka raźno ruszamy do przodu. Stawiamy żagle, bo rzeka jest szersza, spokojniejsza, a i wiatr dość konkretny. Woda nadal pytka, zdarza się zahaczyć mieczem i płetwą sterową o kamienie. Wiosła zostawiamy w spokoju i podziwiamy krajobrazy. Wysokie skarpy porośnięte zielenią, bociany i łowne ptaki szybujące nad polem. W okolicy Nowego Brzeska  pod wodą betonowy uskok – widzimy go w ostatniej chwili, na szczęście pozostaje z boku burty. Rzeka nie jest oznakowana, a pozostałości znaków, zardzewiałe i zdezelowane, starszą kikutami. Podobnie jak czynny niegdyś port w okolicy Wawrzeńczyc, w którym stoi kilka zardzewiałych statków i  barka, wyglądajacy dość katastroficznie. Co jakiś czas na trasie mijamy barki, bagrownice wydobywające kamienie, ale w tym miejscu chyba dawno już nic się nie dzieje. Płyniemy  w ciszy, unoszeni nurtem, uważając na kamienie.  Przed nami pierwsze poważne przeszkody, na 119 kilometrze. Sternicy z łódek płyną pontonem, by się przyjrzeć z bliska. Żagle zwijamy, bo na najbliższym odcinku czekają nas emocje jak na  raftingu.  Co gorsza, w krytycznym momencie w naszym Zefirze zawodzi miecz, który nie chce się podnieść. Rafting pomiędzy głazami przeszedł gładko, a poniżej przeszkód usuwamy awarię, stawiając łódkę na burcie. Okazuje się, że podczas postoju przed „ kataraktami” gliniasty muł oblepił skrzynkę, miecz ugrzązł  i przy ciągnięciu linka zerwała się. Mijamy  kościół z klasztorem pijarów w Hebdowie i pałac w Śmiłowicach, ale wieże i dachy widać tylko  z pewnej odległości, bo wysokie skarpy zasłaniają widok. Rzeka jest coraz szersza, przyjmuje kilka cieków wodnych, pojawiają się szerokie rozlewiska i spokojne ciemne zatoki. Skarpy są gliniaste, widać nieczynną cegielnię, potem most w Nowym Brzesku. Dziś czekają nas jeszcze jedne „katarakty”, na 137 kilometrze.  Jachty slalomem przechodzą między wystającymi nieledwie nad wodę wielkimi konarami, przy czym „Zyga” uszkadza poszycie burty i musimy załatać niewielką dziurę. 

 

6125_VI-712(1).webp

Za „porohami” Wisła poszerza koryto, dzięki przyjęciu wód Raby, wracamy więc do żeglarstwa, relaksując się pod wypełnionym fokiem. Podziwiamy piękne chmury na błękitnym niebie i dziką przyrodę. Zanim dopłyniemy, jeszcze jedna wodniacka przygoda: nagły deszcz i szkwał niemalże spychają nas na kamienistą łachę. Machamy w ulewie w całych sił  wiosłami i udaje nam się wpłynąć pod drugi brzeg, na głęboki tor wodny wzdłuż zacumowanych barek. Jacek czeka z miejscem na biwak w Dąbrówce Morskiej, w okolicach Koszyc, na  143 km Wisły. Biwakujemy na żwirowej szerokiej plaży, a nocą znów ulewa przerywa brutalnie ognisko. Krople bębniące o namiot towarzyszą nam do późnego rana.

 

6125_118962626750674092923674216976309962631767n.webp

Trzeci dzień

Dziś czekają nas przeprawy promowe. Zanim do nich dotrzemy, pożeglujemy trochę. Rzeka jest zdecydowanie szersza, wpada do niej Szreniawa i klika małych strumyków. Jest też głębsza i nurt szybciej niesie. Opalamy się, jest pogodnie, a upał na wodzie nie dokucza tak mocno. Zawsze można się ochłodzić, wystawiając nogi za burtę. Byle w sposób kontrolowany. Nie zawsze to się uda, o czym przekonują się koledzy, gdy ich Zyga wpada z dużą prędkością na podwodną przeszkodę. Jeden z kolegów wziął niezaplanowaną kąpiel, a reszta trochę potłukła się wpadając do kokpitu. To przypomina, że na Wiśle nie można czuć się do końca bezpiecznie. Przed promami, ze względu na nisko wiszące liny, musimy złożyć maszty. Tu, w miejscowości Ujście Jezuickie do Wisły wpada Dunajec, prawie równy jej rozmiarem. Po lewej stronie rozkłada się miejscowość Opatowiec, a pomnik komendanta Piłsudskiego wzniesiony tuż przy przeprawie upamiętnia jego pierwsze walki w 1914 roku. Niedaleko za promem czeka nas przyjazne miejsce. Biwak rozkładamy  na malowniczej skarpie obok „Karczmy w Starym Młynie”, obiekcie firmującym się przynależnością do Szlaku Kulinarnego województwa świętokrzyskiego. To Opatowiec, 160 kilometr biegu rzeki Wisły.

Czwarty dzień

Rano, zanim będziemy mogli znów postawić maszty, przepływamy pod liniami kolejnego promu, tym razem w Nowym Korczynie. Widać kolejkę aut i kilku pasażerów. Wisła jest coraz szersza, a po tym, jak wpada do niej największy lewobrzeżny dopływ – Nida,  rozlewa się  szeroko. W zakolach tworzą się zatoczki i czasami rzeka wygląda jak mały zalew. Zauważamy, ze w łódce pojawiło się trochę wody. Wybieramy ją za pomocą gąbki, ale wygląda na to, że sytuacja wymaga interwencji. Prawdopodobnie szorując czasem po kamieniach, uszkodziliśmy zatyczki w dnie łódki. Ale wokół tyle sprzętu szkutniczego. Odpowiedni patyczek, kamień rzeczny do pobicia – i łódka naprawiona. Brzegi porasta wiklina, z której od lat mieszkańcy wyrabiają koszyki ( stąd nazwa Koszyce) i wiklinowe sprzęty. Zmienia się oznakowanie – dotychczasowe  kwadraty i krzyże zamieniają się na tyczki wbite w brzeg lub wyspy. Zmienia się też  rzeka – pojawiają się rozległe piaszczyste łachy. Stada mew rezydujące na nich na nasze sąsiedztwo reagują demonstracyjną ewakuacją. Nie chcą pozować do zdjęć.

Wiatr wypełnia żagle, zmieniając się co chwilę. Miejsca do manewru nie ma wiele, bo rzeka jest głęboka tylko w wąskim torze wodnym, meandrującym wokół piaszczystych łach. Pojawiają się szerokie plaże, czasem zajęte przez wędkarzy, którzy pozdrawiają nas przyjaźnie. Na rzece pojawiają się zielone wysepki porośnięte wikliną i trzcinami. Nadal chłoniemy smak wakacyjnego lenistwa. Żeglowanie po Wiśle ma swój smaczek, czujemy się odizolowani od cywilizacji, sami między wodą a niebem, z malarskimi deseniami chmur.

Dzisiejszy postój planowany jest przed Szczucinem, za zielonymi wysepkami. Chcąc dostać się  do zatoczki  odgrodzonej kamienną ostrogą, trzeba pokonać bardzo silny nurt, który spych nas na mieliznę. Łódka obraca się wokół osi i .. koniec pływania, na nic machanie wiosłami. Koledzy wyskakują i spychają łódkę, ja trzymam ster. Gwałtowne przegłębienie sprawia, że krok z mielizny prowadzi w głębię ( tak bywa w życiu często, a na Wiśle to typowe). Zbyszek i Włodek wpadają po uszy, a przecież cały dzień myśleliśmy o tym, żeby zaliczyć kąpiel w Wiśle, więc szybko dołączam i gdy łódki stoją bezpiecznie w zatoczce, pławimy się do woli.

Tu mamy ostatni biwak – trzeba wspiąć się na skarpę i przedrzeć przez chaszcze, a za nimi boski widok: łąka jak malowana, z rzędem starych rosochatych wierzb. Namioty stawiamy wśród snopków siana, przy kępach dzikiego chrzanu. Przyda się na kiszonki ! Zachodzącego słońce złoci łąkę i szeroką rzekę – sielankowy obraz zachwyca, a tu czas na pożegnalne ognisko.

Piaty dzień

Po raz ostatni budzi nas śpiew ptaków  i słońce ogrzewające rankiem namioty. Pożegnalna jajecznica z 40 jaj na śniadanie. Ale cóż..nic nie trwa wiecznie Pakujemy sprzęt, zwijamy namioty i do łódek Ten etap jest bardzo krótki, zaledwie dwa – trzy kilometry. Dobijamy do brzegu za mostem w Szczucinie, na 190 kilometrze, po prawej stronie, do stanicy WOPR. Tu przyjeżdża ostatni obiad z Hornu, a łódki wyciągane są na brzeg. Bilans spływu dodatni: załogi i sprzęt dotarły w całości, a wrażeń przybyło co niemiara. Rozstajemy się z postanowieniem, że za rok w tym miejscu rozpoczniemy kolejny etap naszego spływu.

 

Elzbieta Tomczyk- Miczka

Zadanie jest współfinansowane ze środków Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej w ramach Rządowego  Programu na rzecz Aktywności Społecznej Osób Starszych na lata 2014 – 2020 – Edycja 2015

 

 

Komentarze