Za zgodą Jerzego Kulińskiego www.kulinski.navsim.pl
Spokojnie – obyło się bez katastrofy, ale nauka jest. Marcin Palacz niedawno wyruszył na swym jachciku „Lotta” (typ. Albin Vega) do Kalmarsundu aby sprawdzić na ile moja stara locyjka (20 lat wstecz) „Kalmarsund i Oland” się zdeaktualizowała. Zatem oczekujcie nowej książki Marcina. W Kalmarsundzie przydarzyła mu się awaria. Na szczęscie podczas cumowania, a nie podczas żeglugi. Awaria o tyle wyjątkowa, że urwał się achtersztag, czyli akurat ten element takielunku, który poddawany jest obciążeniom najmniejszym i to sporadycznie.

Jakież było moje zdziwienie i przerażenie, gdy zbierając się po południu do dopłynięcia w porcie Färjestaden w Kalmarsundzie znalazłem w kokpicie zerwaną stalówkę achtersztagu!
Dokładniej, chodzi o dolną, rozdwojoną część achtersztagu, to odwrócone V na rufie. Widać na zdjęciu.
Regularnie mierzę przyrządem naciąg trzymających maszt stalówek, naiwnie (jak się teraz przekonałem) sądząc, że jak coś się będzie miało urwać, to najpierw stanie się odrobinę luźniejsze. Ostrzeżenia takiego nie było! Tak się złożyło, że w poprzednich dniach pływałem tylko przy słabych wiatrach. Teraz łódka przez dwa dni stała w porcie, achtersztag był szarpany przywiązanym do niego bomem, przy dość silnym wietrze (ok. 15 m/s). Wystarczyło.
Niesympatycznie mi się robi na myśl, co by się stało z masztem, gdyby zerwanie nastąpiło odrobinę później, nie na postoju, a na bagsztagowej „siódemce” lewego halsu, która była w planach. Urwana stalówka była właśnie na lewej burcie.
Jak już się miało urwać, to moment i miejsce były ku temu dobrze wybrane. Następnego ranka powarkotałem silnikowo na drugą stronę cieśniny, do Kalmaru. Tam na pięterku, w firmie Kalmar Marina AB – na lewym nabrzeżu przy wejściu do mariny – swój warsztat żaglomistrza i riggera (jak ta profesja się po polsku nazywa?) ma Jürgen Schnee. Jürgen zaproponował sposób naprawy z zastosowaniem elementów, które miał na miejscu („rozdzialacz” i nowy naciąg achtersztagu były potrzebne). Fachowo, życzliwie. Gdy wypływałem z Kalmaru w porze wczesnopoobiedniej, Jürgen (na zdjęciu) machał mi spod salingu na jachcie należącym do innego żeglarza w kłopocie. Kalmar jest jedynym miejsce w promieniu bardzo wielu mil, w którym taka naprawa możliwa była od ręki.
Cztery lata temu wymieniłem wszystkie stalówki, z wyjątkiem tego odwróconego V na rufie. W anglojęzycznej literaturze zaleca się wymianę całego olinowania stałego co 10 lat. U nas spotkałem się z opiniami ekspertów, że takie zalecenia to zabieg marketingowy i przy braku widocznych uszkodzeń, wymiana nie ma żadnego sensu. Urwana stalówka służyła na pewno kilkanaście lat, może dużo dłużej.
I jeszcze refleksja: każda awaria zwłaszcza na własnym jachcie to oczywiście zmartwienie, kłopot, strata czasu, koszty. Gdy jednak uda się rzecz naprawić, to jest z tego satysfakcja, że coś jest zrobione lepiej niż było poprzednio. Czas, wysiłek i pieniądze nie są zmarnowane. Nie wiem, czy inni armatorzy też tak mają.
Marcin Palacz
s/y „Lotta”
z targanego przeciągami Kalmarsundu